poniedziałek, 24 lutego 2014

Zdzieranie - Dr Brandt, Clinique, MAC

Peelingi to moje uzależnienie. Stosuję je regularnie, czasami nawet prawdopodobnie zbyt często. Lubię to uczucie maksymalnie wygładzonej, rozjaśnionej, aksamitnej skóry. Późniejsza aplikacja pielęgnacji i kosmetyków kolorowych to na takiej skórze istna bajka. Sera, kremy i maski działają na niej skuteczniej i docierają głębiej. Dzisiaj skupię się na trzech produktach - dwa z nich wykończyłam w ostatnich tygodniach, jeden to powiedzmy nowość w mojej łazience, ale już zdążył podbić moje serce. Lecimy alfabetycznie.


Clinique - 7 Day Scrub - peeling codzienny, moje uzależnienie. Zużyłam już kilka tubek i dziesiątki miniatur, ponieważ często znaleźć można ten scrub w dodawanych do zakupu puszkach i kosmetyczkach marki. 7 Day jest typem łagodnego, delikatnego peelingu, który na dobrą sprawę może być stosowany codziennie. Ładnie wygładza skórę, pobudza ją i odświeża - trudno tu jednak o efekt mocnego zdarcia. Lubię go o poranku, kiedy nie mogę dobudzić się kawą ;) Tuba mieści 100ml, produkt jest bardzo wydajny za sprawą swojej gęstej kremowej konsystencji. Przetestowałam już naprawdę mnóstwo peelingów w swoim życiu, ale to ten jedyny, któremu jestem wierna i który kupuję regularnie, gdy tylko sięgnie dna. Polecam posiadaczkom wrażliwych cer, którym nie służy mocne zdzieranie, bądź tym z Was, które podobnie jak ja nie wyobrażają sobie tygodnia bez kilku zabiegów. Koszt w okolicy 90pln





Dr Brandt - Microdermabrasion - produkt odnośnie którego mam naprawdę mieszane uczucia. Działanie jak najbardziej na tak - wypełniony ostrymi kryształkami, silnie działający peeling, który nie powinien być stosowany częściej niż raz, góra dwa razy w tygodniu. Wzbogacony o kwas mlekowy i łagodzące ekstrakty roślinne. Pozostawia skórę wypolerowaną tak, że aż piszczy. Momentami jego stosowanie bywa wręcz bolesne. Jest wydajny - tuba o pojemności 60ml wystarczyła mi na kilka miesięcy. Ale... absolutnie nie jest wart swojej wariackiej ceny. Ok, wygładza rewelacyjnie, rozjaśnia skórę, odświeża i ogólnie pozostawia wrażenie idealnie wyczyszczonej cery, ale nie jest to na pewno efekt porównywalny z prawdziwą, gabinetową mikrodermabrazją. Nie pomógł mi w walce z przebarwieniami, nie zrobił czary mary z porami, ani liniami. Ot, mocno zdzierający, ostry peeling. Cena 399pln za ten produkt to naprawdę nieporozumienie. Udało mi się dorwać go w trakcie wyprzedaży w zestawie za ca. 120pln i to jest kwota, którą i tak uważam za wygórowaną. Spróbowałam, zużyłam, raczej na pewno nie wrócę.

 Dla zainteresowanych - skład -
Water, Alumina, Caprylic/Capric Triglyceride, Glycerin, Cetyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Peg-12 Glyceryl Distearate, Peg-100 Stearate, Ammonium Acryloyldimethyltaurate/Vp Copolymer, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Xanthan Gum, Lactic Acid, Fragrance, Menthone Glycerin Acetal, Allantoin, Magnesium Chloride, Magnesium Nitrate, Tocopheryl Acetate, Magnesium Oxide, Butylene Glycol, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Vitis Vinifera (Grape) Seed Extract, Chamomilla Recutita (Matricaria) Flower Extract, Camellia Oleifera Leaf Extract, Camellia Sinensis Leaf Extract, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Phenoxyethanol, Methylparaben, Butylparaben, Propylparaben, Isobutylparaben, Citral, Limonene.


 MAC - Volcanic Ash Exfoliator - czarna mieszanka pyłu wulkanicznego i cukru. O fenomenalnym, świeżym zapachu z wyczuwalną nutką bergamotki. Wzbogacony minerałami. Fantastyczny. 100ml tuba, zakończona wygodną zakrętką na klik. Idealnie wygładza skórę, początkowo ostry, później w miarę masażu łagodnieje. Skóra jest bardzo ładnie odświeżona, czysta i rozjaśniona. Nie powoduje podrażnień, nie wysusza, ale zgodnie z zaleceniami producenta powinien być stosowany ca. 3 razy w tygodniu i w tym miejscu pojawia się problem - ten produkt uzależnia - najchętniej stosowałabym go dwa razy dziennie. Nie jestem w stanie wypowiedzieć się jeszcze na temat jego wydajności, niemniej efekt jaki zapewnia sprawia, że na pewno będę do niego wracała. Po kilku użyciach odnoszę wrażenie, że poza tym, że usuwa martwy naskórek, oczyszcza również minimalnie pory z zanieczyszczeń. Mam w jego przypadku mimowolne skojarzenie z Dark Angel Lush'a, którego miałam okazję przetestować dzięki Agacie. Z tą różnicą, że MACa łatwiej pozbyć się z twarzy, linii włosów i białych kafli w łazience.Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie również fakt, że efekt tego peelingu utrzymuje się naprawdę zaskakująco długo.



Podsumowując - na chwilę obecną moim absolutnym faworytem stał się Volcanic Ash. Nie wykluczam jednak powrotu do 7Day, ponieważ tak jak wspomniałam, jest to dla mnie świetny produkt do codziennego użytku. 




niedziela, 23 lutego 2014

MAC Magnetic Nude

Dzisiaj - z małym opóźnieniem - przybywam do Was z trzema pięknymi produktami z zimowej kolekcji MAC - Magnetic Nude. LE opiera się na produktach o formule Extra Dimension - jest to pudrowo-żelowa konsystencja, z którą - autentycznie - bajecznie się pracuje. Wykończenie jest lekko świetliste, nasycenie koloru bez problemu można stopniować uzyskując w zależności od potrzeb efekt subtelny, bądź też bardzo wyrazisty.

W Magnetic Nude pojawiły się także lipglossy, których ja osobiście być może fanką nie jestem, ale trzeba przyznać, że ta formuła błyszczyka, jak żadna inna sprawdza się zimą. Lipgloss otula usta lakierową warstwą, zapewniając im ochronę przez zimnem i wiatrem.



Steel Kiss to odcień 'brudnego fiołka z zieloną perłą'. W słońcu błyszczy zjawiskowo, jest przy tym naprawdę ultra trwały.


Róż Extra Dimension w odcieniu At Dusk to piękny i bardzo dziewczęcy odcień delikatnego różu. Fenomenalnie sprawdza się w makijażach dziennych, czy ślubnych. Świetnie podkreśla urodę nie dominując nad makijażem. Przyznam szczerze, że wiedziałam, że będzie mój, gdy tylko zobaczyłam go na zdjęciach promujących LE i oczywiście poleciałam po niego już drugiego stycznia ;).


Cień Silver Dawn - brudny, szary fiołek -  świetnie sprawdza się solo, lub w towarzystwie jedynie czarnej kredki. To odcień, który samodzielnie jest w stanie zrobić cały makijaż oka. Ponadto rewelacyjnie sprawdza się w połączeniach. Odcień, który tak naprawdę jest mieszanką różnych kolorów, współgra niemal ze wszystkim. Formuła jest trwała, łatwo się z nią pracuje. Cień bardzo dobrze się rozciera, nie robi plam, ani prześwitów. Wklepany w Paint Pota praktycznie się nie osypuje.


Ze noworocznych LE miałam jeszcze ogromną ochotę na nową żelową pomadkę Huggable Lipcolour  Red Necessity - niestety we Wrocławiu nie było już po niej śladu. Być może skuszę się i zamówię ją online. Niestety cienia z MN Natural Flirt nie można zamówić już nawet na stronie.
 
 
 

Wszystkie wypuszczone przez markę w styczniu dobra dostępne są jeszcze na http://www.maccosmetics.pl/ oraz w salonach MAC.


Pytanie ;)





Dziewczyny, jeśli miałybyście zdecydować się na jeden kosmetyk z Sephory w okolicach 200pln, zakładając, że nie macie żadnych potrzeb, a ma to być po prostu kaprys i zachcianka, to byłby to:
 - Soleil De Chanel
 - Rosy Glow Diora
Czy może coś zupełnie innego? Proszę, podpowiedzcie ;)

czwartek, 20 lutego 2014

YSL - Vernis A Levres - 11 - Rouge Gouache

Mam ostatnio fioła na punkcie czerwieni na ustach. Kolor, którego przez lata nie doceniałam, którego unikałam, teraz króluje u mnie niepodzielnie we wszystkich możliwych odmianach. Błyszczyki, pomadki, lakiery - każda forma jest idealna. Dzisiaj przed Wami ulubieniec ostatnich dni - lakier od YSL.


Po - nazywajmy rzeczy po imieniu - nie do końca udanej przygodzie z tym produktem, za którą winię koszmarny odcień nr3, który nie dość, że wpadający w brąz, to jeszcze na domiar złego utleniający się w jakimś mało określonym kierunku i rolujący się na moich ustach jak najgorszej klasy mazidło, a nie selektywny stain, coś jednak kusiło mnie i ciągnęło w stronę tych lakierów.


Tym razem padło na klasykę - odcień no.11 - o nazwie Rouge Gouache, jest piękną, wpadającą w malinowy róż czerwienią. Za naprawdę udanym i ładnym odcieniem idzie również zgoła inna jakość - 11 nie roluje się, nie zbiera, trwa na moich ustach niebywale długo, no i co najistotniejsze w niezmienionym odcieniu.


 Piękny połysk powiększa optycznie usta i sprawia, że stają się ładniejsze i pełniejsze.
Wodnisty początkowo lakier o delikatnym zapachu wina na ustach gęstnieje przybierając jakby konsystencję żelu. Zapach ulatnia się ;)


Opakowanie jest wygodne, aplikator precyzyjny - tu plus za szpiczasty koniec pozwalający na dotarcie do kącików i zarysowanie konturu ust. 'Okienko' w czarnej fiolce pokazuje stopień zużycia lakieru. Buteleczka mieści 6ml produktu.

Swatche w różnym świetle:






W zasadzie jedyny mój zarzut w stosunku do tych lakierów, to fakt, że jednak mimo wszystko nieznacznie przesuszają usta. Ale być może dzieje się to jedynie w przypadku naprawdę skłonnych do przesuszeń warg.
Ale z tym radzę sobie niezmiennie Lip Conditionerem z MACa.


Podsumowując - Jedenastka pomogła mi odzyskać wiarę w ten produkt. Piękny odcień, świetna jakość - nie potrzebuję więcej, by na długo zagościł w mojej torbie. 


środa, 19 lutego 2014

Wiosna

Wczoraj w Sephorze zobaczyłam już wiosnę! Rozkwitła czterema nowymi, przeuroczymi różami Clinique.


Cheek Pop to zdecydowanie jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie w tym sezonie produktów. Wygląda obłędnie, tak soczyście, świeżo i wiosennie - każdy jeden z czterech dostępnych w perfumeriach odcieni to eksplozja koloru.


Odcień, który widzicie na zdjęciu to Ginger Pop - śliczny koral.





Nowoczesna formuła różu zapewnia idealne krycie, możliwość stopniowania efektu i uzyskanie naturalnego, zdrowego rumieńca.  Nowe róże Clinique nie wymagają najmniejszego wysiłku, by idealnie rozłożyć je na policzkach. Praca z Cheek Pop to bajka - róż świetnie się rozprowadza, nie robi plam, można bawić się siłą jego nasycenia.




Konsystencja w moim odczuciu jest na pograniczu żelków z Estee i formuły Extra Dimension z MACa - z tą różnicą, że kwiatek wytłoczony w różu Clinique jest nie do zdarcia. Nie pyli, nie sypie się, ani nie kruszy. Mimo energicznych ruchów pędzla, trwa w najlepsze, a jest tak precyzyjnie wykonany, że aż trudno uwierzyć, że to po prostu róż. Tej wiosny jestem absolutnie na tak Cheek Pop'om od Clinique. Cieszę się, że w kolorówce tej marki wszystko zmierza w tak dobrym kierunku i Clinique zaczyna być przyjazną i radosną marką słynącą nie tylko z tak wyjątkowo lubianej przeze mnie pielęgnacji.


wtorek, 18 lutego 2014

Rouge Bunny Rouge - korektor rozświetlający - Fine-Spun Light Luminous Skin Wand

Makijaż bez korektora rozświetlającego w okolicach oczu jest jakby niepełny i niedokończony. Rozświetlacz dodaje oczom blasku, ujednolica skórę, dobrze, gdy w swojej formule zawiera również składniki, które dodatkowo pielęgnują delikatną skórę wokół oczu. W ciągu kilkunastu ostatnich dni dobiłam do dna korektora od Clarinsa, na półce pozostały jeszcze RBR oraz Prep+Prime od MAC - dzisiaj kilka słów o tym pierwszym.



Różdżka - jak szumnie określa ten produkt producent - swoją drogą - jedyne, co maksymalnie irytuje mnie w tej marce to te nazwy, a co jeszcze gorsze - próby ich tłumaczenia przez rodzimego dystrybutora - jest korektorem typowo rozświetlającym. Produkt dostępny jest w dwóch odcieniach - 24 - jaśniutki, różowawy beż oraz 23 - zdecydowanie ciemniejszy i cieplejszy odcień. Forma to pisak zakończony pędzelkiem. Jego pojemość to 2,5g.





Korektor wzbogacony jest o dużą dawkę substancji pielęgnujących - m.in. koktajl witamin, czy wyciąg z grzybków Shitake, który ma za zadanie zwalczyć opuchliznę i zasinienie.



Zacznę od tego, że pisak z RBR to faktycznie ocean nawilżenia i rozświetlenia. Korektor rewelacyjnie odbija światło i zapewnia maksimum komfortu przesuszonej skórze. Co więcej, jego formuła jest na tyle lekka, że nie istnieje ryzyko, że produkt nieestetycznie zbierze się w liniach i zmarszczkach w ciągu dnia. Sprawdziłam to nawet w porównaniu z osławionym YSL - nawet on w porównaniu z RBR minimalnie rozlał się w liniach na grzbiecie dłoni.


Dodatkowym atutem rozświetlacza jest to, że bez problemu stanowić może bazę pod cienie - właśnie ze względu na swoje mocno nawilżające właściwości, świetnie zwiększa przyczepność cieni do powieki. Niestety ma to minimalnie negatywny wpływ na możliwość ich rozcierania i na niedostatecznie dobrze przypudrowanym korektorze cienie zwyczajnie nie chcą się ładnie blendować - łatwo o plamy i zacieki.
Korektor ładnie ujednolica okolice oka i naprawdę fenomenalnie napina opuchniętą skórę. Kilka razy miałam okazję obserwować go w akcji i muszę przyznać, że sama byłam zaskoczona tym, jak rewelacyjnie poradził sobie z 'poduszkami' pod oczami.



 Prawdopodobnie jego nawilżające właściwości młodszym skórom mogą zapewnić wystarczający poziom komfortu - ja stosuję pod niego jeszcze krem. Co istotne, RBR nie warzy się, ani nie wałkuje na nim. Ładnie wchłania się w skórę pozostawiając ją wygładzoną i rozświetloną.



Pamiętać jednak należy, że RBR nie zapewni mocnego krycia - to bardziej nawilżający rozświetlacz, niż typowo maskujący, mocno kryjący korektor. Na pewno trudno będzie nim zamaskować silne zasinienia. Tu zdecydowanie lepiej sprawdzi się recenzowany przeze mnie niedawno Clarins, bądź korektory z MACa, które radzą sobie praktycznie z każdym rodzajem cieni. Niewątpliwą zaletą tego od RBR jest jego wielofunkcyjność - pisak można zastosować wszędzie tam, gdzie konieczne jest rozświetlenie i wypełnienie - przy skrzydełkach nosa, w bruździe wargowo-nosowej, na łuku Kupidyna, przykłady można mnożyć.
W zasadzie jedynym jego mankamentem jest słaba wydajność - różdżka dobija dna zaskakująco szybko.



Odcień, który widzicie na zdjęciach to 24 - jak już wspomniałam jasny, wpadający w róż. Dla mojej cery idealny. 23 polecam tym z Was, które mają zdecydowanie ciemniejszy odcień skóry, bądź sińce w kolorze mocno fioletowym - 23 jest wyraźnie ciepła i ładnie wtopi się w takie zasinienia, maskując je i odbijając światło.


Podsumowując - Z całą pewnością korektor z RBR jest produktem godnym uwagi. Warto jednak przed zakupem przetestować go w perfumerii. Tak jak wspomniałam jest to typowy rozświetlacz i te z Was, które oczekują od tego typu produktu mocnego krycia, mogą być nim rozczarowane. Niemniej te, które od korektora wymagają nawilżenia i rozświetlenia mogą w Luminous Skin Wand od Rouge Bunny Rouge odnaleźć swój ideał.

You might also like:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...