Nowa, żelowa formuła różu od Estee Lauder wzbudziła moją ciekawość już na etapie zapowiedzi i naprawdę niecierpliwie wyglądałam ich pojawienia się w perfumeriach. Ponieważ róże do policzków stosuję zawsze, nie mogłam darować sobie natychmiastowego wypróbowania tego produktu. Moją ciekawość wzmagała świadomość tego, jak często właśnie kremowe, żelowe i podobne im konsystencje, są trudne i niewdzięczne w codziennym użyciu.
Producent - Nowy róż Pure Color Cheeck Rush to lekki, innowacyjny, transparentny
żel, nadający policzkom soczysty kolor i świeżość. Jego rewolucyjna,
wodna formuła daje uczucie przyjemnego chłodu, nawilża i rozświetla
policzki jak nigdy dotąd.
Dostępny w czterech zniewalających, transparentnych odcieniach.
Opakowanie - kusi i przyciąga wzrok. Fantastycznie pomyślane, soczyście kolorowe, zaopatrzone w wygodny dozownik wydaje się być idealnym gadżetem i ozdobą toaletki. Każdy odcień różu ukryty jest w buteleczkę odpowiadającą mu kolorem, co pozwala błyskawicznie sięgnąć po wybraną wersję kolorystyczną. Fiolka zawiera 8g żelu.
Produkt - Przełomowa, transparentna formuła lekkiego żelu to istna bajka. Począwszy od wspomnianego dozownika, który - po nabraniu wprawy - podaje idealną ilość różu, przez - również wymagającą kilku prób, ale koniec końców bezproblemową aplikację, po fantastyczny efekt na skórze.
Pierwsze zetknięcie z produktem może budzić zdumienie - pompka naciśnięta zbyt mocno wyrzuca dużą ilość wściekle napigmentowanego żelu. Ale wystarczy posłużyć się nią delikatniej, by ilość produktu była adekwatna do potrzeb. Cheek Rush po wstępnej eksplozji koloru wyczarowuje na policzkach subtelny i lekki efekt. Przy energicznym rozprowadzeniu nie ma mowy o plamach, czy trudnych do rozprowadzenia zaciekach. Róż wystarczy delikatnie wklepać opuszkami palców w uprzednio nałożony podkład, a granice rozetrzeć. Cheek Rush jest transparentny, a żelowa, jakby wodna formuła umożliwia precyzyjną aplikację i efekt idealnego stopienia ze skórą.
Nie zapycha, nie podkreśla niedoskonałości, ani suchych skórek.
Ogromną zaletą tego produktu jest jego niebywała trwałość. W pracy nie mogę pod żadnym pozorem pozwolić sobie na brak makijażu. Wiele produktów wymaga ode mnie powtórnej aplikacji po kilku godzinach. Cheek Rush trwa na mojej skórze od wczesnego poranku, aż po demakijaż późno w nocy. Widać to zresztą na swatchach - miejsce największej jego koncentracji nosiło jego ślady jeszcze następnego dnia.
Odcień Hot Fuse to piękna, soczysta truskawka, która naprawdę świetnie komponuje się z praktycznie każdym odcieniem skóry. Błyskawicznie odświeża, ożywia i dodaje skórze energii jak po spacerze.
Tips&Tricks - ponieważ widzę, że większość kobiet obawia się tego typu produktów, oto kilka moich spostrzeżeń wynikających ze stosowania Cheek Rush.
- Zwykle nie-pudrowe formuły różu rekomenduję aplikować pędzlem do podkładu - w tym przypadku najlepszym rozwiązaniem są po prostu palce. Pomijając już nawet fakt, że włosie pędzla może się trwale zabrudzić, ponieważ jak wspomniałam jest to chyba najtrwalszy róż dostępny na rynku, to właśnie opuszkami jestem w stanie rozprowadzić i wklepać Cheek Rush tak, by wyglądał idealnie.
- nie można zrażać się do tej formuły na początku - ona wymaga kilku prób, zwłaszcza na podkładach o przedłużonej trwałości i tych o pełnym kryciu. Granice różu i podkładu mogą się lekko rozmazać, ale bez problemu można je rozetrzeć palcem.
- Cheek Rush najlepiej wycisnąć z opakowania na wierzch dłoni i stamtąd dopiero aplikować niewielkie ilości opuszkami na policzki. Efekt można budować dokładając kolejne cienkie warstwy produktu. Pod żadnym pozorem nie polecam aplikować go bezpośrednio na twarz - pieczątka, podobna do tej na swatchu, gwarantowana.
Podsumowując - Cheek Rush to rozwiązanie stworzone na lato. Jego lekka formuła i efekt delikatnego chłodzenia, w połączeniu z tym, że twarz ubrana w ten róż wygląda świeżo i promiennie, niczym po weekendzie poza miastem, sprawiają, że warto przełamać się i wypróbować go na sobie. A kiedy już miłość zakwitnie, warto odrobinę nałożyć również na usta - Cheek Rush kompletnie nie wysusza, a trwa na nich całą wieczność - taki mały eksperyment ;)
m.m.
Bardzo ładny kolor wybrałaś : )
OdpowiedzUsuńWygląda bardzo naturalnie. Jedna mnie nie kusi. Wolę jednak prasowane róże.
OdpowiedzUsuńśliczny kolorek! ja wciąż walczę ze soim lękiem przed niepudrowymi różami :)
OdpowiedzUsuńRoz w kremie jeszcze opanuje ale te to juz dla mnie wyzsza szkola jazdy i jak bym zle nalozyla, to caly dzien paradowalabym jako klaun, przez to ze to takie trwale ;)
OdpowiedzUsuńMnie te zeliki tez bardzo nurtują, miałam na nie ochotę ale sie nie doczekałam a teraz Dior mnie kusi.
OdpowiedzUsuńZ nimi trzeba na spokojnie:) Tak jak piszesz
Bardzo fajny kosmetyk.Chyba muszę wypróbować bo naprawdę kusi :)
OdpowiedzUsuńEfekt faktycznie bardzo naturalny, no i wielki plus za trwałość!:)
OdpowiedzUsuńwidzę, że zachowuje się jak stain :)
OdpowiedzUsuńpodoba mi się ze względu na trwałosc i składniki,poza tym kolorek naprawdę ładny.
OdpowiedzUsuńdomagam się zdjęcia na twarzy! :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie produkty! Kolor jest przepiękny.
OdpowiedzUsuńfajnie wygląda, ciekawe jakby się zachował na mojej tłustej cerze
OdpowiedzUsuńNie wierze, roz w zelu.. Znakomity pomysl. Chetnie sprobuje :)) Bede obserwowac Twoj blog, bo znalazlam tu wiele fajnych rzeczy dla siebie :))) Jesli znajdziesz chwilke, moze ocenisz tez moj nowy post na temat moich ulubionych cwiczen :) podrawiam ;*
OdpowiedzUsuńKolor przed roztarciem trochę przeraża, ale później prezentuje się bardzo ładnie :]
OdpowiedzUsuńOgladałam i testowałam je w sephorze, ale jakos nie zdobyły mojego serca.
OdpowiedzUsuń