Bywam chora naprawdę niezmiernie rzadko, w zasadzie praktycznie w ogóle nie bywam, ale kiedy już jestem to niestety moje usta są momentalnie w stanie opłakanym. Tym razem postanowiłam to wykorzystać, odstawiłam mój ukochany i najlepszy na świecie Lip Conditioner MAC'a i nie musiałam długo czekać na to, by moje usta zamieniły się w totalną katastrofę.
Po Cranberry Joy Lip Balm sięgnęłam, a w zasadzie udało mi się go upolować, podczas tegorocznych wyprzedaży. Nie ganiałam za nim specjalnie pomiędzy Magnolią, a Pasażem, ale przy okazji innych zakupów okazało się, że zostało jeszcze jedno ostatnie, więc bez wahania po nie sięgnęłam. Zwłaszcza, że pani w salonie nie mogła się go nachwalić.
Generalnie lubię The Body Shop, ale w okresie wyprzedaży, ponieważ nie uważam, żeby istniał dla mnie jakikolwiek powód, by za masło do ciała płacić 65pln, pielęgnacja twarzy bardzo mnie zawiodła, a w kwestii makijażu stawiam jednak na marki specjalizujące się w tej dziedzinie. Wyjątek - miodowy bronzer i Hemp Hand - który jest dla mnie kremem do rąk wszech czasów ;)
Przyznam szczerze, że po początkowym zachwycie, teraz traktuję tą markę trochę z przymrużeniem oka i niejako lekki przerost formy nad treścią :)
Producent -
This non-sticky balm quickly hydrates lips and has a fresh berry scent.
Instant hydration
Non-sticky
No parabens
Opakowanie - bardzo gadżeciarskie ;) śliczne, malutkie, czerwone i metalowe. Z pewnością może posłużyć po wykorzystaniu zawartości. Niestety ma jedną wadę - trzeba bardzo uważać, ponieważ - po pierwsze lubi nie zamknąć się do końca, albo w ogóle nie dać się otworzyć, po drugie lubi otwierać się w torebce, a po trzecie nakrętka lubi się gubić - ja swoją zgubiłam już w ciągu pierwszej godziny, a torbę w środku do momentu postawienia go na półce jako balsam 'domowy' wypapraną w nim kilka razy. Forma opakowania wiąże się niestety z koniecznością pchania do środka paluchów, czego ja nie znoszę, zwłaszcza poza domem, dlatego masełko od jakiegoś czasu stoi sobie na półce. Opakowanie zawiera 13g produktu.
Produkt/Efekt/Działanie - Balsam w opakowaniu ma bardzo intensywny odcień i drobinki. Na szczęście na ustach drobinek nie widać, a kolor jest bardzo transparentny i w zasadzie nadaje ustom jedynie bardzo ładny odcień. Sprawia, że wyglądają one ładnie, są błyszczące i takie apetyczne :)
Zapach jest obłędny - uwielbiam serię żurawinową właśnie ze względu na ten zapach, który tu jest jeszcze bardziej fantastyczny niż np. w kremie do rąk.Balsam ma słodki smak.
No i teraz najważniejsze, czyli działanie - tak jak wspomniałam postanowiłam poddać Cranberry Joy dosyć ciężkiej próbie poradzenia sobie z moimi wysuszonymi na wiór podczas przeziębienia ustami. Była to kwestia nawilżenia ich i wygładzenia, oraz poprawy komfortu. Wcześniej aplikowałam go na zmianę z Lip Conditionerem, więc nie miałam tak naprawdę możliwości, by obiektywnie ocenić jego skuteczność.
Doprowadzenie ich do stanu normalności zajęło mu półtora dnia, włącznie z nocną aplikacją. Trochę to trwało niestety. Ponadto balsam nie zapewnia żadnej ochrony 'na przyszłość' i w momencie, gdy zwyczajnie się zje, usta szybko tracą komfort.
Nawet teraz wieczorem, mimo, że usta są już nawilżone i w zasadzie zregenerowane, nie są niestety idealnie gładkie i wyczuwam na nich jeszcze drobne skórki.
Podsumowując - balsam przyjemny, ładnie pachnący i cieszący oko. Niestety średnio skuteczny. Dobry jako uzupełnienie pielęgnacji, lub po prostu jako błyszczyk. Nie wykluczam, że może dobrze sprawdzić się latem, kiedy skóra nie wymaga aż takiego wspomagania i ochrony. Teoretycznie nie jest zły, ponieważ naprawił tą moją masakrę, ale nie wiem czy istnieje produkt, który nie dokonałby tego w ciągu dwóch dni przy tak obsesyjnej częstotliwości aplikacji.
m.m.
miąłam zeszłoroczną edycję pomarańczową i nie robiła nic poza smakiem i boskim zapachem... TBS bardzo lubie, ale za masłami do ust nie przepadam (nic nie robią oprócz rzeczonego smaku i zapachu).
OdpowiedzUsuńBalsamy i masła są OK, ale jednak najczęściej czekam na promocje:) choć Czokomanii pewnie nie popuszczę:)
Czoko odpuszczam, bo zdecydowanie bliżej mi w preferencjach zapachowych do kosza cytryn, niż czekolady :)
Usuńtak jak napisałam - w czasie wyprzedaży - bardzo lubię :)
Ja kupiłam z tej serii (bo tez uwielbiam żurawinę) żel pod prysznic i mydło w płynie. Nad balsamem zastanawiałam się, ale zwyciężył rozsądek i świadomość posiadania pół szuflady ochronnych mazideł do ust :) teraz cieszę się, że go nie kupiłam.
OdpowiedzUsuńja cieszę się, że nie skusiłam się na niego kiedy był jeszcze w regularnej cenie, mimo, że to niby 'tylko' 20pln, to zawsze ;) nie jest znowu taki zły, a ja w zasadzie nie mam nic poza LC z MAC'a ;)
Usuńte drobinki mnie niepokoją :D (choć mówisz że nie wybijają się)
OdpowiedzUsuńzupełnie ich nie widać, naprawdę ;) ja niezmiennie jestem nimi zaskoczona jak patrzę na to masełko w opakowaniu. też jestem raczej bezdrobinkowa :)
UsuńTeż się zastanawiałam nad którymś z masełek do ust, ale mam kilka mazideł w słoiczkach i używam ich ze względu na higienę tylko w domu. Za to wszelkiego rodzaju sztyfy/pomadki ochronne to już inna bajka! ;)
OdpowiedzUsuńAle trzeba przyznać, że opakowanie jest niesamowicie urokliwe :)
no właśnie z tego powodu - higieny - to masełko również zostało domowym ;)
Usuńja unikam takich słoiczków jak ognia, nie lubię aplikacji paluchem...
OdpowiedzUsuńa mi właśnie tych nieszczęsnych słoiczków coś ostatnio przybywa ;)
UsuńNO właśnie "przerost formy nad treścią" i "przymrużenie oka". Ja niestety wszystko paluchami nakładam więc to akurat mi nie przeszkadza ;)
OdpowiedzUsuńWidziałam je, ale nie skusiłam się na nie
OdpowiedzUsuńJa też nie rozumiem zachwytów nad tbs- ot, marketing :-)
OdpowiedzUsuńJa słoiczki lubię, bo lubię też aplikację pędzelkiem
Jeśli potrzebujesz czego, co poprawia kondycję ust, to polecam wizytę w sklepie zielarskim i zakup pomadki Sylveco:)
OdpowiedzUsuńfajne opakowanie. :) lubię produkty tbs ale muszę przyznać ten nigdy ten nie wpadł mi w oko.
OdpowiedzUsuńZostałaś otagowana. Serdecznie zapraszam do zabawy:)
OdpowiedzUsuń