środa, 26 grudnia 2012

Próbek kilka wróbla ćwirka, czyli nie wszystko złoto, co się świeci

Witajcie Kochane już w zasadzie poświątecznie - mam nadzieję, że upłynęły i nadal jeszcze upływają one w wymarzonej atmosferze.



Blog ostatnio zaniedbałam całkowicie - nie wiem, być może sytuacja unormuje się po Nowym Roku. Grudzień minął mi w oka mgnieniu - jeśli nie byłam w pracy, to byłam z Niną i tak w kółko - zarówno ona, jak i ja musimy przyzwyczaić się do nowej sytuacji - przez trzy lata byłyśmy niemal nierozłączne, więc idzie nam to ciężko i opornie.


Dzisiaj mam dla Was moje osobiste wrażenia z kilku próbek. Podkreślam, że nie są to recenzje, a jedynie spostrzeżenia. Ponieważ jednak wychodzę z założenia, że to właśnie próbka ma mi dać odpowiedź, czy warto, czy też nie zainwestować w dany produkt, pozwalam sobie podzielić się nimi z Wami.
Mniej więcej w połowie grudnia weszłam na krótki rekonesans do Sephory i moim oczom ukazała się ich nowa marka wyłącznościowa. Oczywiście natychmiast poprosiłam o kilka informacji, a konsultantka była tak miła, że sama z siebie zaproponowała mi przetestowanie zestawu - dzień, noc i serum.
Wklejam info ze strony perfumerii na temat marki


 Herborist bazuje na tajemniczej mocy chińskich roślin Herborist, w zgodzie z holistycznym podejściem tradycyjnej medycyny chińskiej, wierzy, że naturalne piękno skóry jest częścią całkowitej harmonii. Twórcy produktów Herborist wykorzystali zarówno wiedzę odziedziczoną po przodkach, jak i najnowsze odkrycia biotechnologii.
Moje wrażenia - Produkty mają dosyć intensywny zapach. Krem na noc natychmiast poleciał w odstawkę ze względu na dosyć wysoką parafinę w składzie. Serum w formie półprzezroczystego żelu wchłania się dobrze, aczkolwiek pozostawia lekko lepką warstewkę. Jest dosyć wydajne. W kwestii działania obyło się niestety bez wielkiego wow zarówno w przypadku serum, jak i kremu na dzień. Nadaje się on pod makijaż, nie roluje się, nie powoduje nadmiernego świecenia, ale to tyle. Nie zostałam na tyle mocno zauroczona ani gładkością skóry, ani stopniem jej nawilżenia, bym pozostawiła swoje marki i poleciała na szerszą skalę testować Herborist, zwłaszcza, że cenowo jest to mniej więcej półka Clinique i to jemu raczej pozostanę wierna. Na szczęście w tym przypadku obyło się bez jakichkolwiek negatywnych niespodzianek.


Genifique - Lancome - na początku miesiąca postanowiłam zabrać się za zużywanie próbek, które już przestają mieścić się w przeznaczonych na nie pudełkach - czas więc zrobić miejsce na kolejne. Kilka miesięcy temu do każdych praktycznie zakupów dostawałam saszetkę lub dwie wspomnianego Genifique, uzbierało się tego na większą kurację, którą teraz, a w zasadzie na początku miesiąca rozpoczęłam. Na rozpoczęciu niestety się skończyło, ponieważ jedno-nocna przygoda z nim zaowocowała bolesnymi gulami, z którymi walczyłam trzy tygodnie, a i teraz jestem w stanie jeszcze wyczuć je pod skórą. Dodatkowe podrażnienie i nic poza tym raczej nie spowodowały, że byłam skłonna dać mu kolejną szansę. Testowanie Vissionaire wobec tego sobie odpuściłam, a próbki Genifique poleciały do mamy - być może z jej skórą ten aktywator młodości polubi się bardziej.  Dla mnie kolejna nauczka, by zarówno Lancome, jak i całą stajnię L'oreala omijać łukiem najszerszym z możliwych. 


Super Aqua Serum, Super Aqua Eyes - Guerlain - powiem tak - to co z moją skórą zdołała przez trzy tygodnie uczynić klimatyzacja i ogólnie powietrze z centrum handlowym nie udało się jeszcze nigdy nikomu, ani niczemu. Jestem wysuszona na wiórek - skóra mnie piecze i pali - zarówno na twarzy, jak i na całym ciele. Ponieważ dobiłam do dna Moisture Surge z Clinique, przed zakupem kolejnego słoiczka postanowiłam przyjrzeć się jeszcze jakimś mocno nawilżającym serom. Padło na dwie marki i próbki trzymane na czarną godzinę - zaczęłam do Guerlain, ponieważ naprawdę bardzo lubię tę markę i z linią Aqua wiązałam ogromne nadzieje. Próbki serum do twarzy miałam dwie - każda wystarczyła na trzy bogate aplikacje. Powiem szczerze - po 6 aplikacjach nie spodziewałam się może cudu, ale przynajmniej działania, które zachęci mnie do zakupu pełnowymiarowego opakowania. I tu spotkała mnie niestety przykra niespodzianka. W moim odczuciu po tych 6 aplikacjach jestem zmuszona stwierdzić, że ten produkt nie jest wart nawet połowy swojej ceny /aktualnie coś w okolicy 600pln/. Nawilżenie jakie zapewnił mojej wysuszonej jak papier skórze nie było nawet na poziomie dobrze nawilżającego kremu. Skóra na buzi owszem - ładna i gładka, ale nadal boleśnie sucha. O serum pod oczy nawet nie chce mi się wspominać, ponieważ to odniosło porażkę na całej linii - powieki były nadal bardzo wysuszone, nawet aplikacja cieni stanowiła problem, który rozwiązał najprostszy na świecie powrót do sprawdzonych produktów. Obydwa produkty poza tym, że ich działanie pozostawiło mnóstwo do życzenia uważam za poprawne - ładnie pachną, nie zapychają i gdyby nie zaporowa cena, której jedynym wytłumaczeniem mogłoby być dla mnie oszałamiające działanie, byłyby idealnym kaprysem. Szkoda, wielka szkoda, ponieważ z linią Super Aqua wiązałam ogromne nadzieje.

Hydra Beauty Serum Chanel - ostatni produkt do twarzy i kolejne zaskoczenie - z tą różnicą, że tym razem naprawdę pozytywne. Niezbyt wiele oczekiwałam od tego serum, zwłaszcza po porażce z Guerlain. Hydra Beauty jednak zgotowało mi dużą niespodziankę. Już po pierwszej wspólnej nocy odczułam ulgę. Dwie kolejne - ostatnia dodatkowo w towarzystwie Revitalizng Supreme Estee Lader to już prawie bajka. W tubce zostało jeszcze trochę produktu - cóż za idealnie trafiony pomysł - żadnych kłopotliwych i trudnych do przechowania saszetek - po prostu maleńka tubka. Chanel ładnie nawilżyło skórę, przywróciło jej komfort. Do ideału jeszcze trochę brakuje, ale jestem naprawdę zadowolona z dotychczasowych rezultatów, zwłaszcza, że nie oczekiwałam zbyt wiele. Jedynym jego minusem jest /w moim odczuciu/ zbyt intensywny zapach. Reszta bez zarzutu - dobrze się aplikuje, ładnie wchłania, jest lekkie. Jeśli miałabym wybierać pomiędzy nim, a Guerlain'em to z bólem serca zmuszona byłabym sięgnąć jednak po Hydra Beauty. Na mojej skórze jest po prostu skuteczniejsze.

Na zdjęciu zbiorczym widoczny jest jeszcze krem ochronny do rąk z AA, zostawiłam jednak opinię o nim na kolejny raz - planuję bowiem aktualizację pielęgnacji dłoni, ponieważ udało mi się w ostatnim czasie natknąć n kilka perełek ;)

m.m.

piątek, 7 grudnia 2012

MAC Endless Night - czyli sama sobie Św. Mikołajem ;)

Witajcie Piękne ;) Nie, nie porzuciłam bloga - kolejna przerwa spowodowana była - jest i będzie jeszcze do Świąt małym zawirowaniem - udało mi się znaleźć pracę, co prawda tymczasową, ale już coraz bliższą temu, co staram się od kilku lat wprowadzić w życie. Powiem na razie tylko tyle, że przebranżowienie o 180* najprostszym zadaniem niestety nie jest ;P

Dzisiaj o lakierze, który przykuł moją uwagę już na zdjęciach promocyjnym i wokół którego chodziłam od początku listopada. W związku z wczorajszymi Mikołajkami postanowiłam się trochę rozpieścić i w końcu zdecydować się na jego zakup. Przed Wami MAC Endless Night - lakier dostępny w świątecznej LE marki Glamour Daze. Producent opisuje odcień jako pale grey pink with iridescent pearl. To prześliczny szaroróżowy nudziaczek. Polubiłam go bardzo i jestem pewna, że często gościł bedzie na moich paznokciach tej zimy.


You might also like:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...