wtorek, 30 listopada 2010

The Body Shop - HEMP HAND PROTECTOR

W związku z tym, że zima zagościła już u nas na dobre, będzie coś o pielęgnacji i ochronie przed zimnem. Tym razem czas na dłonie i krem - objawienie.
Są kobiety, które nawet podczas trzydziestostopniowych mrozów obywają się bez rękawiczek, a ich dłonie nie ponoszą z tego tytułu żadnych konsekwencji - są gładkie, skóra jest jasna, alabastrowa - piękna. Są niestety również dłonie, których właścicielki zmuszone są biegać już od września do późnego kwietnia w rękawiczkach, a skóra i tak wygląda tak, jakby każdego dnia robiły pranie na wietrze, w górskim strumieniu, przy siarczystym mrozie. Jest przemrożona, sino-czerwona, popękana, wysuszona, sprawia ból i baaardzo daleko jej do pięknych wypielęgnowanych dłoni mimo sumiennego stosowania naprawdę zmasowanej pięlęgnacji. Wiem, co mówię. Sprawdzilam chyba wszystkie kremy do rąk dostępne w popularnych drogeriach, każdej zimy w przeróżnych konfiguracjach, wszystkie po kolei i kilka naraz i nic. Efekt niestety zazwyczaj bardzo mizerny. Dłonie nadal nie nadające się do pokazania komukolwiek, rękawy swetrów naciągane zawsze tak, by widać było jedynie paznokcie. Zupełnie przypadkowo trafiłam na Hemp Hand Protector.

Krem jest bardzo gęsty, bogaty. Zawiera olej z nasion konopi, wosk pszczeli, alantoinę, pantenol i glicerynę. Nałożony po raz pierwszy na zniszczone, przesuszone dłonie praktycznie natychmiast łagodzi podrażnienia i przynosi ulgę. Po kilku dniach skóra jest z powrotem delikatna, jasna, nawilżona, napięcie zlikwidowane, a wszystkie mikro-ranki pogojone. Krem bardzo szybko przywraca komfort, niweluje przesuszenie. Nawet stosowany jedynie na noc i przed wyjściem z domu skutecznie zapobiega wszystkim 'zimowym historiom'. Co więcej, świetnie sprawdza się praktycznie przez cały rok, skutecznie chroniąc skórę na dłoniach przed działaniem detergentów, czy wody.
Krem ma dość intensywny zapach, który mi osobiście kojarzy się z zapachem kremu do golenia sprzed lat, ale to tylko takie moje skojarzenie :) Jest bardzo wydajny, ze względu na jego konsystencję na całe dłonie wystarcza naprawdę niewielka ilość. Dostępny jest w tubach o pojemności 100ml.
Naprawdę szczerze polecam ten produkt wszystkim, którzy zimą borykaja się z przesuszoną, popękaną skórą na dłoniach. Krem, dzięki sile działania i braku charakterystycznego drogeryjnego zapachu świetnie nadaje się również dla mężczyzn. Dostępny jest w salonach The Body Shop.

 mm

poniedziałek, 29 listopada 2010

Smashbox - EYE WISH PALETTE

Dzisiaj znowu będzie świątecznie. Kolejną bardzo dobrą kolekcję wypuścił jeden z moich faworytów na rynku kosmetycznym - Smashbox. W tym poście chciałabym jednak skupić się jedynie na palecie cieni. Resztę kolekcji przedstawię niebawem.


Może najpierw kilka słów na temat cieni marki Smashbox. Szczerze mówiąc to jak do tej pory chyba najlepsze cienie z jakimi miałam styczność. Niesamowicie mocno nasycone pigmentem - wystarczy naprawdę minimalna ilość, by osiągnąć pożądany efekt. Cieniują się świetnie, nie sprawiają najmniejszego problemu. Nie robią plam. Są wydajne. Dają piękne wykończenie. I co najważniejsze mają fenomenalną trwałość. Położone na powiece rano utrzymują się na niej bez szwanku do wieczora, nie wałkują się, nie osypują, nie wymagają praktycznie żadnych poprawek. Zawsze, kiedy potrzebny jest mi mocny, intensywny makijaż, który wytrzyma naprawdę długo sięgam po Smashboxa. Dla mnie ich konsystencja, pigmentacja i trwałość są bezkonkurencyjne.
Na święta marka przygotowała dużą, składającą się z 12 cieni do powiek, 4 eyelinerów oraz miniatur bazy na powieki i maskary paletę przeznaczoną stricte do makijażu oczu. Zestaw zamkniety w złotej kasecie zawiera praktycznie wszystko, co potrzebne jest do wykreowania kilkunastu makijaży. Do zestawu dołączony jest jeszcze lookbook, w kórym znajdziecie 10 propozycji Smashboxa. W palecie znalazły się cienie pozwalajace na stworzenie zarówno makijażu wieczorowego, jak i lekkiego dziennego - dwa najjaśniejsze cienie rewelacyjnie sprawdzaja się jako bazowe nawet z innymi produktami. Cztery różne kolory eyelinerów - brąz, fiolet, granat i grafit są, moim zdaniem kolejną zaletą tego zestawu, pozwalają urozmaicić makijaż oka o coś więcej niż czarna kreska. No i cała paleta wręcz zachęca do eksperymentów i zabawy malowaniem. Można sugerować sie lookbook'iem, można wymyślać własne propozycje. Cienie Smashbox'a bardzo łatwo i ładnie łączą się nie tylko ze sobą, ale również, tak jak wspominałam, z innymi markami. Jedyną wadą tego zestawu jest dla mnie brak jakichkolwiek pędzelków. Odnoszę wrażenie, że wtedy ta paleta byłaby jeszcze bardziej kompletna. Niemniej jednak polecam. EYE WISH PALETTE jest produktem różnorodnym naprawdę świetnej jakości.

mm

piątek, 26 listopada 2010

Maskary cz.I - OPULASH by MAC

Podejrzewam, że temat maskar przewijał się będzie na tym blogu stale. Dzisiaj chciałabym powiedzieć Wam kilka słów na temat stosunkowo nowego produktu jakim jest tusz OPULASH. Szczerze mówiąc jest to pierwszy tusz tej marki, na który się skusiłam. I nie żałuję.
Generalnie koncentruję swój makijaż zawsze na oczach, uwielbiam dobre, zazwyczaj ciemne cienie do powiek i teatralne, maksymalnie wydłużone rzęsy. Moje ukochane maskary zapewniające tak uwydatnione rzęsy to L'extreme i Hypnôse Lancome, oraz Dior SHOW, ale o nich innym razem.
Efekt, który zapewnia tusz MAC'a jest moim zdaniem w 100% zgodny z obietnicą producenta. Rzęsy są fantastyczne, tusz nadaje im niesamowitą objętość.
Ale po kolei - po pierwsze ogromna szczota. Rzęsy malowane są we wszystkich kierunkach, aplikacja jest bardzo równa i niemalże niezauważalna. Nie sprawia najmniejszych problemów. Tusz się nie kluszczy, nie skleja rzęs, nie robi grudek. Nie pozostawia również okropnego efektu 'pajęczych nóżek'. Rzęsy są świetnie wytuszowane już za pierwszym razem. Są intensywne, gęste, długie, lekko podkręcone, pogrubione i pięknie rozdzielone. Nie rozmazuje się. Nawet po całym dniu nie robi się 'panda'. Dosyć szykbo zasycha, więc minimalne jest ryzyko zrobienia sobie xera pod łukiem brwiowym.
Niestety są dwie rzeczy, na które radzę zwrócić uwagę - tusz ma bardzo silny alkoholowy zapach, więc ostrożnie z bardzo wrażliwymi oczami. Ja osobiście czuję ten zapach jedynie podczas aplikacji i zupełnie mi on nie przeszkadza, nie powoduje też żadnych problemów, ale lepiej sprawdzić na testerze czy nie będzie to powodowało podrażnień czy też nadmiernego łzawienia.
Kolejna to wspomniana już ogromna szczotka. Nie każdy, niestety lubi takie tusze.

OPULASH dostępny jest jedynie w czarnym kolorze - Bad, Bad Black. Tusz jest wg. mnie porównywalny z DiorSHOW, z tą ogromną nad nim przewagą, że nie wysycha w moment po napoczęciu opakowania.


mm

ARTDECO Fixing Powder - jeszcze nieostatnie słowo na temat wykończenia

W nawiązaniu do poprzedniego posta, chciałabym dzisiaj zaprezentować jeszcze jeden kosmetyk, który pomoże nam idealnie zmatowić cerę i nie tylko. Główną funkcją pudru fiksującego firmy ARTDECO jest utrwalenie makijażu. Osobiście bardzo sobie cenię ten kosmetyk i jest to jedyny produkt z serii sypkich fixatorów, który naprawdę mogę polecić.

Fixing Powder nie posiada pigmentów, jest biały a w swoim składzie zawiera talk. Jednak nałożony na podkład staje się zupełnie niewidoczny i sprawia, że makijaż uodparnia się na ścieranie. Producent zapewnia także, że utrwalenie makijażu tym fixatorem zapewni nam jego odporność także na wodę. Niestety nie potwierdzam tej informacji. Puder faktycznie przedłuża trwałość makijażu, także podczas upalnych letnich dni czy takich uroczystości jak ślub.Jednakże makijaż utrwalony tym produktem na pewno nie przetrwa ściany deszczu bez uszczerbku. W takim wypadku, jeśli makijaż nie jest permanentny, nie obejdzie się bez parasola : - ) Rzewnie płaczącym mamom podczas ślubu ich pociech również zalecam użycie, oprócz fixatora firmy ARTDECO, innego produktu utrwalającego. Jakiego? Zdradzę w kolejnych postach. 
Warto jeszcze wspomnieć, iż powyższy produkt nadaje się do każdego rodzaju cery. Skóra tłusta i mieszana zostaje skutecznie zmatowiona przy czym skóra sucha i wrażliwa (taka jak moja) nie jest przesuszana. Puder nałożony na podkład rewelacyjnie się z nim stapia i sprawia, że cera jest naprawdę gładka, satynowa w dotyku.Pomimo tego, że puder ma biały kolor, twarz w naprawdę niewielkim stopniu zostaje rozjaśniona - nie ma tu mowy o efekcie mącznej twarzy. Fixator jest świetnym produktem "na życie",na co dzień ,a także na różnego rodzaju okazje. Można go również używać jako bazy pod cienie, nakładając na powieki przed rozpoczęciem cieniowania. Użycie go w taki sposób ułatwia także samo cieniowanie. Produkt może też być używany jako utrwalacz do cieni i eye linera - nakładamy go wtedy na gotowy już makijaż oka. Sama właśnie w taki sposób go używam. Jeśli jednak nie chcecie rezygnować z pudrów sypkich transparentnych jakich do tej pory używałyście, to można przedłużyć trwałość makijażu mieszając puder sypki z fixatorem. Daje to bardzo fany efekt dodatkowego ujednolicenia kolorytu cery (pudry transparentne zawierają na ogół ok. 40 % pigmentu) a także matowienia.
 

 
UWAGA: najlepszy efekt uzyskamy nakładając a raczej "wciskając" lub jak kto woli "wklepując" puder za pomocą puszka (nadmiar usuwamy za pomocą dużego miękkiego pędzla). Użycie samego pędzla w przypadku tego produktu może okazać się niewystarczające!
Dodatkową zaletą tego produktu jest także jego cena. ARTDECO to niemiecka marka masowa dostępna w wielu perfumeriach na terenie całego kraju, nie tylko w perfumeriach sieciowych typu Sephora i Douglas.

AJ

środa, 24 listopada 2010

Szach - MAT

Problem błyszczącej się skóry nie kończy się niestety wraz z latem. Mimo, że raczej nie trzeba już tak bardzo bronić się przed błyskiem spowodowanym wysoką temperaturą na zewnątrz to linia frontu jesienią i zimą przenosi się do pomieszczeń. Ogrzewanie, klimatyzacja, suche powietrze - te wszystkie czynniki powodują, że nasza skóra w odruchu obronnym zaczyna produkować zwiększone ilości sebum i w rezultacie my lśnimy całą sobą, niestety nie w ten pożądany sposób :). Podejrzewam, że w tym temacie pojawi się jeszcze sporo postów. Na bieżąco będziemy dla Was recenzować nowości, odkrycia i produkty na które szkoda czasu, bo niestety i takie się zdarzają. Dzisiaj chciałabym zaproponować Wam kilka kosmetyków matujących, których sama używam.

 
Zaczynając od początku - Oil Control MAC'a. Produkt jest w formie delikatnej emulsji, bardzo dobrze się wchłania, przyjemnie pachnie. Zawiera minerały i przeciwutleniacze, pomaga wygładzić cerę, utrzymuje naturalne pH skóry.  Lekka formuła produktu sprawia, że Oil Control świetnie sprawdza się pod makijażem, nie wałkuje się, podkład dobrze się na nim rozprowadza, a lotion dodatkowo pomaga związać go ze skórą. Często stosuję ten produkt bezpośrednio pod fluid jako bazę. Nie działa tak silnie jak primer, a bardzo ładnie matuje. Naprawdę fajny, godny uwagi kosmetyk.




Kolejny produkt, o którym chciałabym Wam opowiedzieć to Anti-Shine Smashbox'a. I to jest baza której działanie jest naprawdę niewiarygodne. Sprawdza się w każdych warunkach, pod każdym podkładem jaki stosowałam i matuje fenomenalnie. Baza ma rewolucyjną formułę, która sprawdza się nawet gdy jest narażona na ciepło świateł w studiu czy podczas sesji fotograficznej. Ze względu na dość silne działanie polecam stosowanie punktowo - ja używam jej zwykle na strefę T /czoło, nos, broda/ i naprawdę mat utrzymuje się cały dzień. Generalnie raczej nie stosuję tego produktu na całą twarz, bo może z biegiem czasu odrobinę wysuszać bardziej wrażliwe partie, ale na wspomniane wcześniej miejsca nakładam ją codziennie i nie zauważyłam jakichkolwiek problemów. Osobiście uwielbiam ten kosmetyk.


Więc było o tym, co pod podkład, a teraz kilka kosmetyków wykończeniowych. Jedno z moich ostatnich odkryć to Mineralize Skinfinish Natural MAC'a. Puder daje bardzo fajne naturalne matowe wykończenie bez efektu brzydkiego sztucznego spudrowania. Utrwala makijaż. Świetnie rozprowadza się bez względu na rodzaj i markę podkładu, na który jest stosowany. Bez problemu nakłada się go zarówno pędzlem jak gąbeczką. Jego niewątpliwą zaletą jest to, że gdy potrzebny jest szybki makijaż Skinfinish może naprawdę całkiem dobrze funkcjonować samodzielnie, wystarczy nałożyć go trochę grubszym pędzlem - kabuki np. Poziom krycia jest niski do średniego, ale też nie jest to podstawowym zadaniem tego pudru. Bardzo polubiłam ten produkt i na pewno będę do niego wracać.


Kolejny puder prasowany, który z czystym sumieniem mogę polecić to Clinique stay-matte /sheer pressed powder/. Używam tego produktu już dobre kilka lat i ma on stałe miejsce w mojej torbie. Jest idealny do poprawek w ciągu dnia. Kolor, który wybrałam - 101 invisible matte - jest praktycznie transparentny. Świetnie utrwala makijaż, jest beztłuszczowy, więc idealny do cery z tendencją do błyszczenia. Pięknie matuje, wyrównuje kolor skóry. Nie daje wrażenia ciężkości, nie zapycha. Makijaż po użyciu stay-matte jest odświeżony i wygląda naprawdę dobrze. Mam go zawsze przy sobie i nawet nałożenie kilku warstw w ciągu dnia nie powoduje maski na twarzy.


No i w końcu ostatni dzisiaj produkt o ściśle wykończeniowym charakterze. MAKE UP FOREVER High Definition Powder. Ten puder to już naprawdę sam koniec makijażu. Lubie go, bo bardzo fajnie matuje i rewelacyjnie utrwala makijaż. Jedyną wadą tego pudru jest dla mnie bardzo duszny zapach. Przynajmniej takie mam wrażenie podczas aplikacji / w czasie której, nota bene, najlepiej wstrzymać na moment oddech ;)/. HD Powder jest zupełnie pozbawiony koloru, adaptuje się do każdego odcienia cery. Nie zawiera talku, jest bardzo delikatny, zapewnia piękne satynowe wykończenie - ale na to potrzebuje niestety chwili czasu, by jakby stopić się ze skórą. Bezpośrednio po nałożeniu skóra jest strasznie spudrowana. Linia HD jest stworzona na potrzeby najwyższej czułości kamer telewizyjnych co gwarantuje, że te kosmetyki dają naprawdę maksymalnie naturalne, zupełnie niewidoczne wykończenie.


Wszystkie produkty matujące, które opisałam są naprawdę bardzo dobrej jakości i warto się nad nimi zastanowić. Testowane są na problematycznej, skłonnej do błyszczenia się skórze i zdają egzamin. Na chwilę obecną to taki mój TOP - odpowiedni na praktycznie każde warunki pogodowe.

mm

wtorek, 23 listopada 2010

Królewska para Guerlain - baza Meteorites Perles oraz podkład Lingerie De Peau



Dzisiaj chciałabym Wam powiedzieć kilka słów na temat podstawowych produktów makijażowych. Będzie o bazie i o podkładzie - tych idealnych.
Za kosmetyki Guerlain'a zabierałam się szczerze mówiąc dość opornie. Kilkakrotnie przymierzałam się do zakupu podkładu /jeszcze wtedy Parure/, ale zawsze wracałam z czymś innym. Jakoś po prostu nie było mi po drodze. Dopiero niedawno szukając po raz nie wiem już który, produktu, który chociaż minimalnie ożywi moją skórę, postanowiłam w końcu spróbować Guerlain'a. Zaczęłam od primera.


                                                                                                                              Meteorites Perles /Light-Diffusing Perfecting Primer/ to baza silnie rozświetlająca. W buteleczce znajdziecie maleńkie kulki meteorytów zawieszone w przezroczystym żelu, które po zetknięciu ze skórą zmieniają się w delikatny fluid. Baza wchłania się znakomicie. Ma naprawdę fenomenalny, odświeżający zapach, który podczas aplikacji momentalnie relaksuje, niweluje zmęczenie i zapewnia niespotykany komfort. Primer ujednolica cerę, pięknie rozprasza światło, a jego dodatkową zaletą jest to, że naprawdę fajnie matuje, nie tworząc przy tym efektu mąki ziemniaczanej. Zdecydowałam się na ten produkt, ponieważ miałam już serdecznie dość zszarzałej, zmęczonej, ziemistej wręcz cery i jestem jego działaniem naprawdę zachwycona. Długo szukałam bazy, która doda mojej skórze chociaż odrobinę blasku i światła. Skóra jest pięknie rozświetlona, kolor wyrównany, zasinienia zniesione. Twarz wyglada naprawdę promiennie. 
  Zachęcona rewelacyjną bazą sięgnęłam po podkład Guerlain'a. Lingerie De Peau jest jedną z jesiennych nowości marki. I zachwyca. Szczerze. Podkład nadaje skórze arcynaturalny wygląd, jest niemalże jak druga skóra. Krycie jest średnie, ale uprzednio nałożona baza wiele niedoskonałości i przebarwień już rozmywa. Podkład ma bardzo przyjemną konsystencję. Świetnie się rozprowadza zarówno pędzlem jak i palcami. Nie tworzy smug ani plam. Pachnie delikatnie różami, nie jest to jednak zapach, który będzie towarzyszył Wam cały dzień, jest on w zasadzie obecny podczas aplikacji, którą niewątpliwie uprzyjemnia, natomiast później zupełnie nie przeszkaszkadza. Lingerie daje świetny efekt na skórze. Rozświetla ją, rozpromienia, daje wrażenie wypoczętej, zrelaksowanej cery. Tak przygotowana skóra stanowi idealne tło dla reszty makijażu. Podkład został stworzony w oparciu o nową technologię polegającą na splocie jedwabiu, lnu i włókien elastycznych. Pięknie modeluje twarz.  Nie daje efektu maski, nie wałkuje się, nie ściera. No i jest niewyczuwalny. Produkt jest bardzo wydajny.


Nie da się ukryć, iż Guerlain to dosyć wysoka półka cenowa i to niestety może skutecznie zniechęcać do sięgnięcia po te produkty. Ale kiedy już się po nie sięgnie to widzi się bardzo wyraźnie, że było warto... Moja dotychczasowa przygoda z kosmetykami nauczyła mnie, że najczęściej jakość idzie w parze z ceną. Bywają oczywiście wyjątki i o nich też tu z pewnością napiszemy, ale generalnie za najlepsze kosmetyki trzeba trochę zapłacić. Lepszą inwestycją jest też kupienie jednego produktu bardzo wysokiej jakości, niż pięciu gorszych kosmetyków tylko ze względu na niższą cenę - niestety - wtedy najwyższą płaci Wasza skóra.

Tips & Tricks
Pamiętajcie, że bazy pod makijaż są z reguły bardzo silnie działającymi kosmetykami i nie powinny być stosowane kazdego dnia, ponieważ mogą powodować podrażnienia. Szczególnie należy uważać na bazy silikonowe, czy wielozadaniowe - takie nakładane na całą twarz nie tylko miejscowo. Niestety perfekcyjny wygląd cery szybko uzależnia, ale skóra musi czasami odpocząć :)

mm


/zdjęcia pochodzą z www.guerlain.com/

poniedziałek, 22 listopada 2010

Rozświetlacz Rouge Bunny Rouge


Zbliżają się święta a także okres, którego otwarcie następuje wraz z pierwszą gwiazdką podczas Wigilijnego wieczoru - okres sylwestrowej zabawy oraz Karnawał. W związku z tym chciałabym zaproponować produkt, który na pewno sprawi, że staniemy się gwiazdami wieczoru. Rozświetlacze marki Rouge Bunny Rouge mają super płynną i nietłustą konsystencję. Drobinki, które powodują odbijanie światła są naprawdę mikroskopijne i na pewno w przypadku tego produktu nie można mówić o efekcie "brokatowej twarzy"  co niestety jest wadą innych tego typu kosmetyków :D Seas of Illumination Highlighting Liquid bo tak brzmi orginalna nazwa produkt (marka Rouge Bunny Rouge słynie z nietuzinkowego nazwewnictwa, które dodatkowo pozwala wyobrazić sobie, jeśli nie można poczuć, działanie kosmetyków) występuje w 4 kolorach o niebanalnych nazwach.





Sea Of Clouds

Sea Of Tranquility

Sea Of Showers

Sea Of Nectar

Rozświetlacz można stosować na różne sposoby. Można użyć go jako bazy pod podkład, wtedy oprócz rozświetlenia dodatkowo wygładzi cerę (ma właściwości nawilżające) a także trochę przedłuży trwałość makijażu (aczkolwiek nie jest to jego zadaniem). Rozświetlacz można także po prostu zmieszać z podkładem i nałożyć na twarz. Jeśli chcemy użyć kosmetyku punktowo, proponuje nałożyć go na kości policzkowe, które w ten sposób zostaną fantastycznie uwypuklone. Jednak używając rozświetlacza na podkład pamiętajmy, żeby nie przesadzać z tym w makijażu dziennym.Jeśli chodzi o użycie hailightera na wieczór to jest totalna dowolność - można go używać na twarz, dekolt, ramiona, nogi itd itd Zachęcam do kreatywnego stosowania tym bardziej, że paleta odcieni na to pozwala. Dodatkowo produkt nałożony w większej ilości może dać efekkt lekko zroszonej skóry  - fantastyczny efekt jeśli chodzi o sesje zdjęciowe. Właśnie takiego produktu szukałam jakiś czas temu ale niestety nie było jeszcze w Polsce Rouge Bunny Rouge... a teraz jest i mam bzika na punkcie tej firmy i jej produktów. Dodatkowo zachwycająca szata graficzna ! Na pewno będę jeszcze pisać o nich pisać.
Polecam polecam polecam....
Kosmetyki do kupienia w sieci perfumerii Douglas
AJ

czwartek, 18 listopada 2010

tytułem wstępu

No to startujemy :)
może najpierw kilka słów o mnie - odkąd pamiętam byłam absolutnie uzależniona od makijażu, kosmetyków i całej  sfery 'beauty', moje bazowe wykształcenie niejako z urzędu wiąże mnie z estetyką i sztuką, natomiast wiedzę na tematy związane z urodą i pięknem cały czas pogłębiam. na bieżąco śledzę nowości kosmetyczne i trendy. Od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem założenia własnego bloga urodowego. Przymierzałam się do tego już kilka razy, ale wciąż nie byłam pewna czy podołam. Bardzo chciałabym stworzyć coś, co zarówno pod względem merytorycznym, jak i estetycznym będzie naprawdę dobre. chciałabym, by ten blog był dla Was źródłem informacji na temat nowych kolekcji i trendów, by zamieszczane na nim zdjęcia czy face-charty były dla Was inspiracją, chciałabym móc przybliżyć Wam kosmetyki, które sprawdziłam na własnej skórze, ale przede wszystkim chciałabym dzielić się z Wami tym, co dla mnie w makijażu najważniejsze - pięknem - codziennym i tym wyjątkowym. 
MM

A teraz coś o mnie..
Moja przygoda z make upem nie zaczęła się wprost i nie była zaplanowana. Po ukończeniu studiów (zupełnie nie związanych z tematem) odezwała się we mnie potrzeba obcowania z Pięknem.Ta niespełniona potrzeba tkwiła we mnie od zawsze, czekała jedynie na odkrycie i zrozumienie. Od tej pory wciąż próbuję zaspokoić tą ogromną i niewyrażoną potrzebą Piękna.
Makijaż dla mnie to coś więcej niż tylko codzienny (lub jak dla niektórych odświętny ) proceder. Makijaż to sztuka, którą tworzy się za pomocą odpowiednich narzędzi i te właśnie narzędzia będziemy Wam przybliżać na tym blogu.
AJ

Na tym blogu chciałybyśmy zamieszczać również ciekawe historie ludzi, marek, produktów; a w przyszłości może nawet własne projekty i sesje. wiążemy z tym miejscem duże nadzieje i mamy mnóstwo pomysłów na przyszłość :)
Enjoy !



Opowieść Wigilijna - MAC Tartan Tale

Szczerze mówiąc myślałam o czymś innym na początek, doszłam jednak do wniosku, że tej jesieni najlepszym rozpoczęciem będzie właśnie świąteczna kolekcja MAC'a - Tartan Tale.
W kolejnych postach cofnę się jeszcze na moment w czasie, ale na razie święta po szkocku :)





Tartan Tale jest kolekcją naprawdę imponującą -ogromną i różnorodną. Oprócz cieni pojedynczych, paletek, różów, zestawów do ust, oczu, twarzy, zestawów pigmentów, błyszczyków.... uuuuhhh.... można wymieniać bez końca :), znajdziecie również szminki, lakiery do paznokci, wymarzone zestawy prezentowe i zestawy pędzli. A wszystko to opatrzone rewelacyjną szatą graficzną i umieszczone w puszkach, etui, czy torebkach.








To prawdopodobnie wyjdzie z biegiem czasu, ale jestem totalnie uzależniona od cieni do powiek, a te z MAC'a uwielbiam szczególnie między innymi ze względu na kolory i pigmentację. Cieniują się fantastycznie, świetnie ze sobą łączą. W kolekcjach limitowanych można dodatkowo znaleźć unikatowe kolory. Więc po takim wstępie nie trudno domyślić się, że i tym razem nie byłam w stanie się oprzeć :) Do mojej kolekcji trafiły jak dotąd dwie paletki, a prawdopodobnie na dniach trafią jeszcze przynajmniej dwa cienie pojedyncze. Wobec tego słów kilka o paletkach - tym razem są 6-cieniowe i zarówno ta w fioletach, jak i ta w brązach /za te ręczę osobiście/ pozwalają na dowolne kreowanie makijażu oczu. Smokey, banan, jasne cieniowanie, podkreślenie i wszystkie możliwe wariacje na temat. A naprawdę zaręczam, że bawić się jest czym.

Kolejna rzecz, która skusiła mnie w Tartan Tale to zestaw pędzli. Zestawy składają się z 5 pędzli, ja wybrałam ten widoczny poniżej.  Zawiera on pędzel do podkładu, różu, dwa do cieni do powiek i liner. Zauważyłam, że pędzle w limitowanych kolekcjach budzą sporo kontrowersji, natknęłam się w sieci na kilka niepochlebnych opinii. Szczerze mówiąc jak jak dotąd jestem bardzo zadowolona. Faktycznie pędzle tracą trochę włosów, ale tylko i wyłącznie przez góra trzy pierwsze użycia. Później nie zdarza się to nawet podczas czyszczenia. A cieniowanie? Bajeczne. Naprawdę fenomenalne. Kiedyś przedstawię swój prywatny ranking, ale te  MAC'a to absolutny top topów, nawet te SE :)



Nie ukrywam, że dla mnie nie bez znaczenia jest również charytatywny akcent w kolekcji. Akcja KIDS HELPING KIDS polega na tym, że zysk z namalowanych przez dzieci zarażone wirusem HIV kartek przeznaczony jest na specjalny MAC Aids Fund, który pomaga zarażonym maluchom walczyć z chorobą.




Podsumowując - Tartan Tale jest kolekcją naprawdę godną uwagi. Nie tylko ze względu na swój rozmiar, ale również bardzo przystępne ceny. Jedynym mankamentem jest lokalizacja MAC'ów w Polsce. Do wyboru jedynie Kraków, Wrocław i Warszawa. Trochę mało, niestety. 








You might also like:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...