niedziela, 22 września 2013

Przydymiona jesień - MAC Paint Pot Camel Coat

 

Wielokrotnie wspominałam Wam, że jesień w makijażu to zdecydowanie moja ukochana pora roku. W perfumeriach królują wtedy -w moim odczuciu - najpiękniejsze, nasycone odcienie, a ja wreszcie mogę bez przeszkód zanurzyć się w cieniowaniu, w którym czuję się i wyglądam zdecydowanie najlepiej. Ciemne, ciężkie makijaże to mój żywioł. Źle czuję się w bardzo kolorowych, w jasnych wyglądam na chorą, więc to właśnie na intensywne, przydymione spojrzenie stawiam najczęściej. Dzisiaj obok zestawu po który sięgam ostatnio najczęściej, pokaże Wam również mojego świeżego ulubieńca - Paint Pot'a o przedłużonej trwałości w odcieniu Camel Coat.


Camel Coat to odcień na pograniczu szarości i beżu. Jest ciemniejszy niż odcień skóry i bardziej zgaszony. Rewelacyjnie nadaje się pod wszelkiego typu ciemne makijaże, w których dosłowność czerni nie pozwoliłaby na osiągnięcie zamierzonego efektu.
Zdaję sobie sprawę z tego, że Paint Pot sam w sobie ma tylu zwolenników, co przeciwników, ja należę do tych pierwszych i nie wyobrażam sobie bez niego makijażu. Żaden produkt nie dał mi do tej pory takiej gwarancji trwałości i nasycenia makijażu, a przetestowałam wiele. Ogromnym plusem Paint Potów jest także ich wydajność - słoiczek wystarcza na kilka, jeśli nie kilkanaście miesięcy.

 

 





Na koniec banalne przydymione z użyciem poniższych, ukochanych, jesiennych MACzków. ;)

 




Paint Pot - Camel Coat, pojedynczy cień z LE Indulge - Eat, Love oraz czwórka Evil Eye z LE MAC Me Over z 2011 roku

poniedziałek, 16 września 2013

Dior? J'adore... czyli smoky in love

Wiedziałam, że będzie moja już w momencie, gdy moim oczom ukazały się zdjęcia promujące kolekcję. Są metaliczne, utrzymane w odcieniach fioletów i tak piękne, że nie miałam jeszcze odwagi ich tknąć. Po swatchach w Sephorze wiem, że mnie nie zawiodą i pozwolą cieszyć się obłędnym przydymionym spojrzeniem przez całą tegoroczną jesień i zimę. Ale na razie ciiiii...... zbieram się w sobie, by w końcu naruszyć to misterne tłoczenie.













sobota, 7 września 2013

Rouge Bunny Rouge vol. I - róże

W tym miesiącu postawiłam przed sobą zadanie - chciałabym przybliżyć Wam pewną wyjątkową, ale w zasadzie mało znaną i mało popularną markę makijażową wywodzącą się z Wielkiej Brytanii.  

Rouge Bunny Rouge powstała na Wyspach niespełna 8 lat temu. Specjalizuje się w bardzo wysokiej jakości kolorówce. W Polsce dostępna jest niestety jedynie w Douglasach i to niekoniecznie wszystkich. We wrześniu opowiem Wam o kilku wyróżniających się produktach, pokażę swatche, zdradzę pewne triki. Gdybyście miały jakiekolwiek pytania - piszcie na priv, bądź w komentarzach - na wszystkie postaram się udzielić wyczerpującej odpowiedzi.


Róże w kamieniu, bądź prasowane dostępne są w stałej ofercie w 6 odcieniach. /Tu mała dygresja - marka nie wprowadza na rynek kolekcji limitowanych - wszystkie produkty dostępne są na stałe. Ewentualne looki sezonowe bazują również na stałej ofercie/
Ładna, ozdobiona białym wzorem czarna kasetka zawiera 3,5grama produktu. Wewnątrz zamknięto lusterko, które z powodzeniem służyć może do poprawek w ciągu dnia.
Wykończenie róży nie jest w pełni matowe, nie zawierają one drobinek, nie są perłowe. Sprawiają wrażenie satynowych, a dzięki zawartości lśniącego liścia hawajskiego pozwalają uzyskać na skórze piękny, jednolity efekt, który odbija światło nie podkreślając niedoskonałości i nie błyszcząc w oczywisty sposób.


Odcienie w opakowaniu mogą lekko przerażać, natomiast efekt na skórze jest naprawdę śliczny. Można go stopniować w zależności od tego, jakie nasycenie chce się uzyskać. Nie ma mowy o plamach, nierównościach, plackach, które trudno rozetrzeć. Pracuje się z nimi bajecznie, łatwo je zaaplikować, są trwałe i wydajne.Nie podkreślają niedoskonałości, ani suchych skórek.






Odcienie, które widzicie poniżej to numery 33, 34, 35 oraz 36. Brakuje 37 i 38, których niestety nie posiadam.

33 Delicata - Nude beige-rose with the barest hint of peach for an illuminated natural glow - Excellent to accentuate your cheekbones creating a 3D-effect depth
34  Gracilis - Medium rose with a hint of mauve, for a natural glow - Best suited to pale, cool complexions
35 Florita - Most natural, rich raspberry red with an illuminating radiance - It glides onto the skin imparting a warm rosy glow and is best suited for medium or olive skin tones
36 OrphelineMedium, warm strawberry with an illuminating radiance - Best on medium warm skin tones


Muszę przyznać, że do tej pory byłam absolutną fanką dwóch pierwszych - chłodnego Gracilis i Delicaty, która jest jednym z najbardziej niespotykanych i niepozornych róży w perfumerii - idealnie dopasowuje się  niemal do każdego odcienia skóry i co więcej na każdej skórze wygląda inaczej. Ostatnio jednak, zwłaszcza teraz gdy jestem mocno opalona, odkrywam również zalety dwóch pozostałych.


Delicata, Gracilis, Florita, Orpheline




Na swatchach - od lewej - Orpeline 36, Florita 35, Gracilis 34 oraz Delicata 33







Róże dostępne są w Douglasach posiadających u siebie markę Rouge Bunny Rouge w cenie 115pln.

m.m.

czwartek, 5 września 2013

MAC Indulge - Eat, Love Eye Shadow oraz pomadka Feed The Senses

Wrześniowe kolekcje MAC każdego roku przyprawiają mnie o szybsze bicie serca. Generalnie to zawsze tak bardzo kobiecy, zmysłowy i pełen nasyconych kolorów wstęp do jesieni. Tegoroczna Indulge jest również taka bardzo moja. Ciemna, przydymiona, wręcz idealna. Dzisiaj swatche pomadki w pięknym brudnym i co ważniejsze - chłodnym - różu Feed The Senses oraz szmaragdowego cienia Eat, Love o satynowym wykończeniu i niebywałej pigmentacji.



 



  







Obydwa produkty z tej kolekcji uważam za bardzo udane. Takiego odcienia pomadki poszukuję wiecznie - jest to jeden z odcieni, w których zdecydowanie najlepiej się czuję - jest, podkreśla ładnie usta, świetnie zgrywa się z moim chłodnym typem urody, a nie dominuje nad całością makijażu i rewelacyjnie komponuje się z ciemnymi oczami. Cienia nie mogłam sobie odpuścić - niestety brak słońca skutecznie stłumił jego urodę, ale gdy tylko z powrotem się pojawi, z pewnością dorzucę aktualizację. Piękny, głęboki szmaragd z milionem opiłków w rewelacyjnym satynowym wykończeniu - czyli wszystko to, co w cieniach jest mi potrzebne. Eat, Love jest mocno nasycony, bardzo dobrze się blenduje, pięknie wygląda na oku. Polecam zdecydowanie, jeśli tylko lubicie nosić ciemne makijaże oczu.

m.m.

You might also like:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...