Do tej pory skutecznie unikałam wpisów z serii 'ulubieńcy'. Powód był zawsze ten sam - zazwyczaj latam po swoim stanie posiadania jak przysłowiowy kot z pęcherzem i tak naprawdę trudno było mi jak dotąd sprecyzować, po które produkty sięgałam najczęściej. Listopad jednak minął mi w tak błyskawicznym tempie, że ulubieńcy wykrystalizowali się poniekąd samoistnie. Zwyczajnie nie miałam rano chwili, by w tym zagonieniu i permanentnym niedoczasie usiąść i zastanowić się, czy nie miałabym ochoty sięgnąć dla odmiany po inny produkt. Dominowały więc te najbardziej sprawdzone, zaufane i pozwalające mi na makijaż ten najbardziej ukochany - ciemny, ciężki, klasyczny i pozbawiony odjazdów.
- Twarz
Zdecydowanie najczęściej w tym miesiącu sięgałam po mieszankę dwóch produktów - CC Cream od Clinique i Mineralize Moisture SPF 15 Foundation od MAC. Ich połączenie zapewnia mi idealny wygląd cery przez cały dzień, utrzymuje świetne nawilżenie i komfort wyglądając przy tym naturalnie i nie robiąc na twarzy maski. Wcześniej aplikowałam na skórę zieloną bazę Daily Protective z linii Redness Solutions Clinique, o której więcej niebawem. Na ten moment mogę powiedzieć, że w duecie z żółtym pudrem z tej samej serii stanowi idealne remedium na moje zaczerwienienia.
Pudrem brązującym, któremu wierna jestem już od jakiegoś czasu jest 39 z Rouge Bunny Rouge. Ten produkt to swoisty fenomen. Nadaje się na całą buzię, przy czym bladziochy mojego pokroju spokojnie zrobią nim również konturowanie. Matowi skórę, pozbawiony jest pomarańczowych tonów, nie robi plam ani placków i jest tak piekielnie wydajny, że nie wiem, czy zużyję go w tej dekadzie. Na policzkach tuż nad nim stale obecny był mój kolejny ulubieniec, w którym niestety wyraźnie widać już dno. MACowy róż z linii Pro Longwear w odcieniu Blush All Day polecam szczerze każdemu. Ma piękny, neutralny różowawy odcień, który współgra z niemalże każdym makijażem, jest łatwy w obsłudze i trwały tak bardzo, że nie muszę martwić się o ciągłe i wieczne poprawianie. Całość wykończona ślicznym MSFem Lust, który daje subtelną poświatę i ożywia nieco naturalny efekt różu.
- Oczy
Pro Longwear Paint Pot Let's Skate to moja aktualnie eksploatowana baza pod cienie. Sprawdza się idealnie - jest niezawodny, ładnie rozświetla zmęczone oczy, przedłuża do maksimum trwałość makijażu i ładnie eksponuje kolory cieni. Na nim najczęściej lądował PP For Effect, czyli grafit z drobinami, by podbić ciemne cienie. Dwa makijaże, które gościły na moich oczach zamiennie praktycznie codziennie to połączenie matowej, głębokiej czekolady z MACowej szóstki Dashing Lassie /LE Tartan Tale/ i 27 z Rouge Bunny Rouge. Ja nie wiem jak określić ten kolor, bo to cień jedyny w swoim rodzaju. Żadna marka nie ma nic podobnego w swojej ofercie. 27 idealnie spisuje się jako cień nawierzchniowy, wykańczający matowe smoky. Komponuje się świetnie z rzeczonym brązem, fioletem, granatem, współgra niemal ze wszystkim. Piękny i niepowtarzalny. Drugą opcją było czarne smoky wykończone złotem uzyskane za pomocą cienia Gilded Night z aktualnej LE MACa Divine Night. O tym cieniu niebawem więcej. Zdarzało mi się również sięgać po cień Time To Glow z Douglasa. To błysk w czystej postaci. Nie ma koloru, jedynie ogromne drobiny dające efekt jakby mokrej skóry. Świetny produkt, który postaram się zaprezentować Wam szerzej.
W kwestii maskar po średnio udaje przygodzie z Diorshow zmęczona poszukiwaniami tuszu idealnego sięgnęłam po maskarę z MACa In Extreme Dimension. Na początku ekstremalne było coś zupełnie przeciwnego, ale teraz kochamy się i planujemy wspólnie długą i szczęśliwą przyszłość ;P Recenzja na dniach.
- Usta
Na ustach typowa jesień - było znacznie intensywniej niż zazwyczaj - być może po prostu w całym tym młynie potrzebowałam koloru. Cremesheen z MACa Private Party w pięknym śliwkowym odcieniu. Czerwień Chunkiest Chilli - czyli Chubby Stick Intense od Clinique. Jesienn-zimowy bardzo brudny róż 83 Clover Royal Jelly od Rouge Bunny Rouge oraz moje nowe odkrycie, na które natrafiłam zupełnie przypadkiem, w totalnym pośpiechu wybiegając z MACa - pomadka Craving przykuła moją uwagę na dobre i sprawiła, ze niemalże nie rozstaję się z nią - piękna śliwka w wykończeniu Amplified - rewelacyjna.
Jeśli któryś z produktów wzbudził w Was zainteresowanie i chciałybyście zapoznać się ze szczegółami na jego temat - dajcie znać w komentarzach.
em.