piątek, 23 sierpnia 2013

Shiseido Pureness - Moisturizing Gel-Cream - można, tylko czy trzeba?

Moja skóra jest trudna i bardzo kapryśna. Mieszana, podatna na zapychanie i powstawanie niedoskonałości /mam czasami wrażenie, że do późnej starości walczyć będę z niespodziankami/, a jednocześnie skłonna do naprawdę ekstremalnych przesuszeń i szybko odzwierciedlająca zmęczenie. Sytuacji nie poprawia fakt, że z wiekiem - prócz wyszczególnionych powyżej problemów dochodzą te wyraźnie związane z grawitacją i nadmierną ekspresją. Powoli i mozolnie dochodzę już do idealnego programu pielęgnacji. Oznakom starzenia zapobiegam w nocy w dzień stosując ultra lekkie emulsje nawilżające, których głównym zadaniem jest utrzymać moją cerę względnie nawilżoną, świeżą i w miarę matową. Moim ideałem na tym polu jest Clinique Moisture Surge - nie obciąża, świetnie sprawdza się pod podkładem i przede wszystkim rewelacyjnie nawilża. Dlatego też, do niego właśnie będę się tu odnosić. Jakiś czas temu miałam jednak okazję przetestować poniekąd analogiczny produkt Shiseido i mogę powiedzieć jedno - miłości z tego nie będzie.


Opakowanie produktu - zawierające nota bene jedynie 40ml - utrzymane jest mocno w stylistyce tego typu linii - jest proste, minimalistyczne, a jego kolorystyka ma za zadanie przywodzić na myśl czystość i nawilżenie. Cała linia skierowana jest właśnie do osób, które borykają się z problemami skór mieszanych - ma nawilżać nie obciążając, matowić i zapewniać świeżość.


Produkt ma konsystencję lekkiego żelu i mleczny kolor. Dosyć szybko się wchłania, nie roluje się, ani nie warzy pod żadnym podkładem, który na niego aplikowałam.


Co więc przesądza o tym, że krem Pureness raczej nie zdobył mojego serca? Generalnie jest to krem kompletnie niczym szczególnym nie wyróżniający się spośród wszystkich innych tego typu. Komfort i nawilżenie nie są w żadnym wypadku długotrwałe, a jedynie doraźne. Stoi to w wyraźnej opozycji do zapewnień producenta o jego silnie nawilżającym działaniu. Zmatowienia cery, czy wyraźnego poczucia świeżości również nie odnotowałam - co więcej - irytujące było czucie go na skórze przez dobrą chwilę po aplikacji - dla mnie to dyskwalifikujące.
Ponadto wydajność - podczas gdy Clinique służy mi z reguły długie miesiące, Shiseido znikało ze słoiczka w tempie iście ekspresowym. Tak jak wspomniałam - traktuję tego typu produkt jako ten wyłącznie dzienny - oczekuję więc, że wystarczy mi na kilkanaście tygodni.
Pureness nie zapchał nie, nie spotęgował wysypu, ale też nie zrobił z moją skórą nic takiego, co sprawiłoby, że chciałabym go powtórzyć.


Podsumowując - po początkowym zachwycie marką /nadal zresztą uważam cienie Shiseido za jedne z najlepszych na rynku/ coraz częściej odnoszę wrażenie, że wiele szumu o nic. Podejrzewam, że podobnie działający żel nawilżający byłabym w stanie znaleźć wśród wielu marek niekoniecznie mieniących się selektywnością i adekwatną do niej ceną. W przypadku Clinique Moisture Surge czuję na skórze i wiem, że płacę za ocean nawilżenia, komfort i niebywałą lekkość. W tym przypadku tak naprawdę zastanawiam się, komu z czystym sumieniem mogłabym polecić Moisturizing Gel Cream od Shiseido, ponieważ jeśli zapewniać komfort i nawilżać, to porządnie, a tak o po prostu być? - można, tylko pytanie - po co?

1 komentarz:

  1. Bardzo lubię kolorówkę Shiseido, z pielęgnacji lubię ich maseczkę oczyszczającą:)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo serdecznie dziękuję za każdy komentarz :)

/Jednocześnie zmuszona jestem niestety zastrzec sobie prawo do usuwania komentarzy zawierających wulgaryzmy, SPAM, czy pisanych jedynie po to, by umieścić w nich link, czy odnośnik niezwiązany z tematem postu/

You might also like:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...